Rano wstałam cała opuchnięta. Aż niemiło było popatrzeć w lustro. Nie mam pojęcia na co tak zareagował mój organizm. Zresztą opuchlizna, to jeden z moich problemów. Czasami mam tak popuchnięte nogi, że ledwo na nich stoję. To rodzinne. Moja mama też ma dokładnie tak samo. Najgorsze jest to, że nikt nie potrafi powiedzieć dlaczego tak się dzieje. Moje wahania dobowe wagi dochodzą czasami do 4 kg. To coś wręcz niewyobrażalnego. Wieczorem kładę się spać rześka i zdrowa, a rano nie mam sił, żeby wstać z łóżka. Zmuszam się na siłę, bo wiem, że jeśli tego nie zrobię, to pozostanie mi w nim pozostać. A na to jestem zbyt aktywna. Chyba bym gryzła w tym łóżku. Wyjeżdżam. Z jednej strony żal po stracie bliskiej osoby, z drugiej ulga, że przestała się już męczyć… Ponad miesiąc czasu pod respiratorem, na środkach przeciwbólowych, które nie pomogały…
I jeszcze jedno uczucie. Radość ze spotkania bliskich osób, których nie widziałam całe lata i smutek, że spotykamy się w takich okolicznościach…
Już jest późny wieczór. Droga w obydwie strony była masakrastyczna… Drogi białe, zasypane śniegiem. Główne drogi przejezdne, ale każdy zjazd niekoniecznie na jakąś podrzędną drogę to wjazd w zasypane śniegiem ulice. Nie widać pasów, nie widać nic kompletnie. Trudno było ominąć drugi samochód na ulicy. Nawet w miastach zasypane drogi. Nawet trudno winić o ten stan dróg kogokolwiek. Aura tej zimy spłatała niezłego psikusa. Dawno nie było tak śnieżnej zimy. Ciekawa jestem co na to zwolennicy teorii globalnego ocieplenia. Czy ta aura jest jedną z przesłanek zmiany klimatu? Droga trudna. 300 km na liczniku. Na szczęście nie ja prowadziłam samochód, bo zwłaszcza w drodze powrotnej, w zadymce nic, ale to dosłownie nic nie widziałam. Ważne jest, że objechaliśmy zdrowi i cali. Pożegnałam mojego chrzestnego, trudne to było pożegnanie i niestety ostateczne. Spotkałam rodzinę, której nie widziałam dwadzieścia lat… Spotkanie z nimi… bezcenne. Jako młodzi ludzie byliśmy bardzo ze sobą zżyci. Później założyliśmy rodziny, nasze drogi się rozeszły, ale nigdy o sobie nie zapomnieliśmy… Sposób w jaki mnie powitano… pomimo tak przykrej okazji …. Bezcenne uczucie. Pomimo zmęczenia, pomimo smutku , wróciłam szczęśliwa i naładowana pozytywną energią. Pozostaje wierzyć, że nasi bliscy czekają na nas po drugiej stronie i nasze pożegnanie nie są ostateczne.
Okazało się, że potrafię bez żadnych problemów wytrzymać kilka godzin bez jedzenia i bez picia… Wygląda na to, że dom , a właściwie jedzenie w zasięgu ręki powoduje, że jem bez ograniczeń. Mam nadzieję, że uda mi się to zmienić. Dzisiejszy dzień był może nie dietetyczny, ale mało obfity. Rano na śniadanie dwie małe kromeczki chleba z serem żółtym, szklanka wody mineralnej. Obiad, bardzo późno, miseczka strogonowa, na deser kawałek ciasta, herbata, po powrocie do domu (niestety) kolejne dwa kawałki ciasta i kawa, niesłodzona oczywiście. Rowerek dziś sobie odpuściłam, zbyt jestem zmęczona.
Krokomierz: 5144 kroki – większość czasu spędziłam w samochodzie, więc w pozycji siedzącej. Zasypiam. Dobranoc.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz