krokomierz

piątek, 12 lutego 2010

dzień dwudziesty dziewiąty

Wstałam. Zwlekłam się z łóżka. Nie jest tak źle. Bałam się w nocy, że będzie gorzej. Nie mogłam spać, co chwilę się budziłam. Bolał mnie każdy możliwy mięsień. Ale to był dobry ból:D Mowił, że mam jeszcze jakieś mięśnie, a nie tylko sadełko:D Jak już wstałam i rozchodziłam się troszeczkę, to zrobiło się lepiej. Na pierwsze śniadanie dwie małe kromeczki, bez masła oczywiście, z plasterkiem kiełbasy żywieckiej, podsuszanej (lubię bardzo ta wędlinę, na dodatek wygląda chudziutko) i kubeczek herbaty. W poniedziałek idę na basen. Postanowione. Kupuję karnet i będę chodzić dwa razy w tygodniu. Zaklepane.


Mam uczucie, jakby dziś była sobota. Zastanawiałam się dlaczego i doszłam do przekonania, że to dlatego, że swojego czasu chodziłam na basen w piątki. I po wczorajszym wieczorze organizm przypomniał sobie że kiedyś tak byłoJ Szykuje mi się jutro też wyjście na basen, chyba zaraziłam moją córkę. Przynajmniej twardo się jutro ze mną wybiera i mówi, że przed szkołą, to raz w tygodniu by poszła. Ano zobaczymy? Co prawda jechałybyśmy samochodem, a nie szły na nogach, ale to nie zmienia faktu, że byłoby troszkę ruchuJ Rozruszanie mięśniJ Czuję ciepełko w powietrzuJ Zaczynam chcieć więcej ruchuJ Hurra:D Oby tak dalej utrzymać ten trend, to będę happy:D

Mam straszne zatwardzenie, chyba przydałoby się wrócić do kubeczka musli dziennie. Jak jadłam nie miałam żadnych problemów. Dziś na obiad .. .nie powiem, żeby idealnie dwie kromeczki chleba z serem żółtym i dwa kubki kako. Zero warzyw, musze chwilkę od nich odpocząć , bo już na nie patrzeć nie mogę. Nie mam pojęcia skąd takie odrzucenie. Między posiłkami żadnych przekąsek:D Z tego jestem dumna? Jeszcze na początku miesiąca buzia mi się nie zamykała, tylko cały czas coś przegryzałam. Nieważne, że było to musli, czy jabłka, ważne że cały czas żołądek musiał pracować. Teraz już grzecznie. 4-5 posiłków dziennie. Niezbyt obfitych. Na pewno dużo mniejsze porcje niż przed założeniem pamiętnika. Na razie mój organizm jeszcze się nie przestawił i profilaktycznie wszystko pakuje w tłuszczyk, zamiast spalać, ale przyjdzie taki dzień, kiedy stwierdzi, że zmiana żywienia jest stała i zacznie mi się odpłacać spadkiem wagi. Do tego zbliża się wiosna, wiadomo, że na wiosnę zawsze są inne, lżejsze smaki. I tak będę trzymać. Dołożę tylko więcej ruchu. Spróbuję znów odstawić zwykłe pieczywo i będę obserwować jak na to wszystko będzie reagować moja waga. Jeśli nie pomoże, hm? Pomoże:D Nie przyjmuję nic innego do wiadomości:D

Dietkowo dziś to po prostu ? masakra. Nie będę więc pisać co zjadłam i ile zjadłam, chociaż w pamięci pozostanieJ

Rowerek grzecznie godzinkę wytrzymałJ Śledziłam dziś uważnie zimową próbę charakteru, czyli próbę pokonania 145 km w warunkach zimowych przejścia dookoła kotliny Jeleniogórskiej. Nigdy w życiu nie miałam ani takiej kondycji, ani takiej odwagi, żeby próbować chodzić po górach w zimie, chociaż na Śnieżkę weszłam i schodziłam z niej , jak się później dowiedziałam szlakiem śmierci. Ale warunki pogodowe nieporównywalne. Schodziłam w lecie, przy pięknej pogodzie, było sucho. Warunki po prostu wymarzoneJ Kibicowałam im dziś cały dzień, przejście się nie udało niestety, ale myślę, że Ci młodzi ludzie jeszcze wrócą do tego pomysłu. Dziś pogoda i opady śniegu sprawiły, że musieli zrezygnować. Ba? musieli? Nie, przecież można było iść na siłę. Zwyciężył rozsądek i za to ich tym bardziej cenię.

Podsumowanie dnia:

rowerek: 24 km; 547 kalorii

krokomierz : 2720 kroków (strasznie mało), 95 kalorii (dobre i tyle:D)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz